niedziela, 4 grudnia 2016

Od Willow do Igora

Promienie jesiennego słońca wdarły się do pokoju, oświetlając przy tym moją strudzoną minionym tygodniem twarz. Niechętnie rozwarłam powieki, mrucząc pod nosem dość ciekawą wiązankę przekleństw. Podniosłam się do siadu i nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pokoju, szukając czegokolwiek, co mogłoby powiedzieć mi jak długo spałam. Wybawieniem okazał się niewielki, metalowy przedmiot, stojący na szafce nocnej jednej z moich współlokatorek. Wysunęłam jedną nogę spod kołdry i postawiłam ją na miękkiej powierzchni dywanu, pieszczącej moje nagie stopy. Pomimo ogromnych chęci, z powrotem padłam na łóżko, wzdychając ciężko. Nie ma najmniejszych szans, żebym przeszła te kilka kroków, to zdecydowanie za dużo. Sięgnęłam po leżącą przy poduszce różdżkę, delikatnie machając nią w powietrzu.
-Accio- wyszeptałam, spoglądając w kierunku pożądanego przedmiotu
Kawałek metalu, jak na zawołanie uniósł się w górę i z cichym brzdękiem upadł tuż obok mnie. Spojrzałam w kierunku przedziwnej rzeczy, ah, już wiem co to takiego. Zegar, czy jak to określała Madison- budzik, był jednym z najbardziej irytujących mugolskich przedmiotów, jakie miałam okazję poznać. Codziennie rano piszczał o tej samej godzinie, budząc wszystkich wokół...nadal nie rozumiem, jak ludzie są w stanie przy tym wytrzymać. Mimo początkowej niechęci spojrzałam na cyfrowy wyświetlacz, wskazujący obecnie godzinę 10:20. Zamrugałam kilka razy, początkowo nie przyswajając do siebie owej informacji, by za chwilę jak poparzona zerwać się z łóżka, w pośpiechu narzucając na siebie kolejne części garderoby. Cholera, jestem już martwa. Pochwyciłam leżącą nieopodal książkę do eliksirów i czym prędzej wybiegłam z dormitorium. Pusty korytarz i odbijający się echem stukot moich butów nie poprawiał całej sytuacji, lekcja najprawdopodobniej już się zaczęła. Przygryzłam wargę na samą myśl o spóźnieniu na eliksiry. Nie chodziło tu o sam fakt przybycia później, a o przeszywający na wylot wzrok profesora Snapea, który całym sercem kochał karać uczniów za niesubordynację i wszelkie inne przejawy nieposłuszeństwa. Mogłabym przysiąść, że właśnie w tym momencie szykuje dla mnie kolejną karę, która ma na celu nauczenie mnie dyscypliny...co czeka mnie tym razem, polerowanie korytarzy z Filchem, czyszczenie boksów wszelkich magicznych istot Hagrida, czy może coś jeszcze gorszego, o czym nawet nie przyszło mi na myśl? Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym, co mogło kryć się w głowie Snapea.
Zatrzymałam się tuż przed salą lekcyjną. Poczułam jak serce łomocze mi ze strachu, a ręce delikatnie się trzęsły. Sama dokładnie nie rozumiałam, dlaczego aż tak to na mnie działało. Poprawiłam szkarłatno-pomarańczowy krawat i nacisnęłam potężną klamkę. W środku panował półmrok, jednak nawet w nim dało się dostrzec zwrócone w moją stronę spojrzenia uczniów, którzy najwidoczniej świetnie się bawili. Uniosłam pytająco brew i rozejrzałam po klasie, czyżby Snape jeszcze nie przyszedł? Odetchnęłam z ulgą, szukając jakiegokolwiek wolnego miejsca. Jęknęłam zawiedziona, kiedy zdałam sobie sprawę, że wszyscy gryfoni podobierali się w pary, a jedynymi osobami, siedzącymi samotnie było kilkoro ślizgonów. Najwidoczniej nie mam innego wyjścia. Nigdy nie miałam dobrych kontaktów z mieszkańcami domu węża, a nawet nigdy nie próbowałam ich mieć. Nie rozmawialiśmy ze sobą, ignorując nasze istnienia. Nie wyszło mi to na dobre, teraz jestem skazana na kompletnie obcą osobę, o której nie wiem praktycznie nic. 
Zrezygnowana podeszłam do najbliższego stolika, wpatrując się w podpierającego się na ławce chłopaka. Wyglądał na zmęczonego i wyraźnie znudzonego faktem, że musi tu przebywać...ani trochę mu się nie dziwiłam. 
-Przepraszam...tu wolne?- zapytałam, siląc się na uśmiech 
Czarnowłosy nic nie odpowiedział, obojętnie wzruszając ramionami. Nie wyraził sprzeciwu, więc dosiadłam się do niego, nie zwracając uwagi na beznamiętne spojrzenie, jakie mi rzucił. Chwilę później drzwi klasy otworzyły się, a do środka wszedł Snape, mierząc wzrokiem każdego z osobna. Zatrzymał się dopiero na krańcu sali, skąd można go było zobaczyć wyjątkowo dobrze.
-Dziś przygotujecie eliksir śmierci. Pod koniec lekcji chcę widzieć na biurku fiolkę od każdego stolika, bez wyjątków.-wycedził przez zęby, zatrzymując wzrok na jednej z wyraźnie niezainteresowanych ślizgonek- Na co jeszcze czekacie?
Od razu przeszłam do warzenia śmiercionośnej substancji, uważnie wymierzając każdy składnik. Czarnowłosy również momentami włączał się do pracy, jednak przez większość czasu jedynie bezcelowo spoglądał przed siebie. Kilka razy spróbowałam zagaić rozmowę, jednak chłopak kończył ją szybciej, niż przypuszczałam, więc dość wcześnie dałam sobie spokój. Po kilku minutach wywar był gotowy, a zawartość kociołka przelałam do specjalnie wzmocnionej probówki. Doczepiłam do niej karteczkę z numerem stolika i z uśmiechem wstałam z miejsca. Cieszyłam się, że cała lekcja powoli dobiega końca, aura panująca w lochach nie należała do najprzyjemniejszych. Już prawię dotarłam do biurka, jednak poczułam dość bolesne uderzenie w okolicach żeber, a następnie cichy dźwięk tłuczonego szkła rozniósł się po pomieszczeniu. Wszystkie oczy skierowały się w moją stronę, a ja z wściekłością spojrzałam na sprawczynię całego zamieszania. Znałam ją bardzo dobrze, Diana Collins, stereotypowa ślizgonka, z którą dość hucznie pokłóciłam się w 5 klasie i od tamtego czasu unikałyśmy się jak ognia...no cóż, wygląda na to, że wciąż ma mi za złe stare sprzeczki. Stała teraz przede mną, uśmiechając się złośliwie i triumfalnie wpatrując się w rozbitą fiolkę.
-Wygląda na to, że ktoś tu nie wykonał zadania, tak jak powinien...-jej skrzekliwy głos wywołał u mnie nieprzyjemne dreszcze
-Dlaczego ty...-zaczęłam, jednak wypowiedź przerwało mi pojawienie się smukłej sylwetki nauczyciela
-Co się tu dzieje?-zapytał bezemocjonalnie, przerzucając wzrok między mną, a ślizgonką
-Proszę Pana...ona...zrobiła to specjalnie. Była zazdrosna i wytrąciła mi ją z ręki..-Diana przejęła inicjatywę nim zdążyłam otworzyć usta 
-Ty kłamliwa k...-ponownie odebrano mi jakąkolwiek szansę na dokończenie zdania
- Davenport po lekcjach widzę cię w moim gabinecie...porozmawiamy sobie.-wycedził przez zęby, kompletnie ignorując oburzone szepty kilku świadków- Zapomniałbym, Pan Lesniewski również miał się u mnie ostatnio pojawić, jednak sprytnie unikał wszelkich kar...Wygląda na to, że będziesz miał towarzystwo.- jego wzrok popędził w kierunku czarnowłosego chłopaka, z którym jeszcze niedawno siedziałam w ławce
-Profesorze, nic nie zrobiłam, to moja fiolka może Pan zobaczyć etykietę...-nie odpuszczałam, posyłając Snapeowi najbardziej zdeterminowane spojrzenie, jakie byłam w stanie z siebie wykrzesać
-Nie chcę słuchać twoich wymówek Davenport.- machnął różdżką, a cały bałagan zniknął z podłogi- Kara cię nie uniknie
Odwrócił się i zniknął w ciemności. Usłyszałam cichy śmiech Collins i jej przyjaciółki, które właśnie szykowały się do wyjścia z sali. Obrzuciłam je zirytowanym spojrzeniem i ledwo powstrzymałam, by nie rzucić na nią Drętwoty. Kiedy sala opustoszała westchnęłam ciężko, odwracając się w kierunku czarnowłosego.
-No więc...wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani.

<Igor?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Neva Bajkowe Szablony