wtorek, 6 grudnia 2016

Od Igora do Willow

- No więc... wygląda na to, że jesteśmy na siebie skazani - odezwała się dziewczyna.
- Mam się cieszyć, czy co? - odparłem z pretensją, byłem dziś niewyspany jak nigdy, nie zdążyłem nic rano zjeść, na pierwszej lekcji miałem zielarstwo, a teraz jeszcze okazało się, że muszę siedzieć po lekcjach z jakąś kretynką. Gwałtownie przesunąłem ręką po ławce, by strzepnąć z niej śmieci i resztki składników. Podniosłem mój podręcznik oraz zeszyt i skierowałem się do wyjścia z zamiarem wyminięcia Gryfonki.
- To nie była moja wina - usprawiedliwiła się - po za tym też sam święty nie jesteś.
- Dobra, dobra, nie twoja sprawa jaki jestem, a jaki nie - warknąłem i wyszedłem nie patrząc na nią. W drzwiach usłyszałem tylko prychnięcie i jakąś niewyraźną obelgę. 

Cały dzień okropnie mi się dłużył, piątki to był ciąg nudnych i beznadziejnych przedmiotów, ostatnią lekcję spędziłem na wpatrywaniu się tęsknie w okno wieży Gryffindoru i zastanawianiu się, czy gdyby z niej wyskoczyć, to dałoby się w miarę szybko i bezboleśnie umrzeć. Przez chwilę rozważałem, czy może by tak nie urwać się z tych zupełnie niepotrzebnych nadgodzin u Snape'a, ale doszedłem do wniosku, że tym razem to nie ma prawa się dobrze skończyć. Kilkanaście minut po 14, jak na grzecznego chłopca przystało, pojawiłem się w lochach pod salą mojego jakże wspaniałego wychowawcy. 
Nie zdziwiłem się specjalnie gdy zobaczyłem, że Davenport już tam stoi.
- Dzień dobry - mruknąłem cicho. Uniosła wysoko brwi, ale uprzejmie mi odpowiedziała.
- Humor ci się już poprawił? - spytała.
- Nie. Gdzie ten niedomyty... - nie zdążyłem dokończyć zdania, bo profesor właśnie wyłonił się zza rogu. A zaraz za nim ta powiewająca peleryna. 
- Co niedomyte? - spytał ostro i popchnął drzwi do pomieszczenia.
- Podłogi oczywiście - kiwnąłem głową - Hufflepuff musiał nabrudzić.
Davenport lekko drgnął kącik ust, zastanowiłem się jak ona ma w ogóle na imię. Wednesday? Warren? 
- Dobrze, że zauważyłeś, Lesniewski. Razem z koleżanką się tym zajmiecie - odwrócił się do swojego biurka. 
Westchnąłem po cichu, zadowolony, że trzeba tylko umyć posadzkę. Marzyłem tylko o tym, żeby już się położyć. 
- Zaraz po tym jak zeskrobiecie całą rdzę z kociołków z schowka. A potem poukładacie księgi w tamtej szafce... - spojrzał w górę zastanawiając się - alfabetycznie poukładacie.
Podniósł coś ze stolika i opuścił salę, po kilku sekundach jednak zawrócił i stanął w wejściu.
- A wasze różdżki mają leżeć cały czas tam - wskazał na okno. - I jeśli tylko je ruszycie, to się o tym dowiem - ostrzegł i dopiero wtedy odszedł. A za nim ta głupia, powiewająca szata.
- Brawo, brawo - zaklaskała dziewczyna - jeszcze nam dołożyłeś, gratuluję! 
- Przepraszam? - niedbale rzuciłem różdżkę na parapet, stoczyła się i upadła z hałasem na podłogę. Dziewczyna spokojnie podeszła, podniosła ją i położyła razem ze swoją.
- Jeśli będziemy współpracować, to może zdążymy do wieczora - zadarła głowę i popatrzyła mi prosto w oczy. Odgarnąłem włosy i przytaknąłem. 
- Jestem Willow - podała mi rękę. Zmierzyłem ją spojrzeniem, przyjęła wyzwanie i przez kilka sekund walczyliśmy na wzrok. Nie drgnął jej na twarzy ani jeden mięsień. 
- Mów mi Azja - uścisnąłem dłoń. Uśmiechnęła się nieznacznie, a ja poszedłem po te przeklęte kotły. Było ich 9, i wcale nie wyglądało to tak, że było na nich parę zardzewiałych plam. One całe były rude. 
- To jest jakiś żart? - zapytała Willow. 
- To jest przesada, czym my to myc? Szczotką drucianą? - sposób nie był zbyt skuteczny, zabierał kurewsko dużo czasu, a dźwięk pocierania szczoty o kocioł sprawiał, że miałem ciarki. W końcu nie wytrzymałem, cisnąłem przedmiotem o ziemię i wstałem. Przez 1,5 godziny wyczyściliśmy zaledwie 2. Podszedłem do regału i popatrzyłem na książki.
- Już się poddajesz? - powiedziała zaczepnie, jakoś lepiej znosiła tą karę i wydawało mi się, że hałas nie drażnił jej tak bardzo jak mnie. 
- Ty tu jesteś kobietą, mycie garów macie we krwi - odwarknąłem złośliwie, a po chwili poczułem uderzenie. Odwróciłem się, Davenport rzuciła we mnie jakimś popsutym kawałkiem metalu.
- Obrzydliwy, szowinistyczny żart - syknęła z pogardą. Oparłem się plecami o półkę. 
- Mieliśmy współpracować, a nie robić sobie krzywdę.
- Na razie to tylko szukasz okazji by pluć w mnie jadem - zmarszczyła brwi. - Ale w sumie, każdy Ślizgon ma to we krwi. 
Zaśmiałem się krótko, ale szczerze. Coś w tym jest. 
- Chodź, ułożymy to - wzruszyłem ramionami.
- Sam sobie nie poradzisz?
- Mam być z tobą szczery?
- Masz.
- Nie umiem alfabetu. To znaczy, kolejności. Sama rozumiesz.
Willow posłała mi pogardliwe spojrzenie, ale kryła uśmiech. Trochę się przy tym napracowaliśmy, bo te stare tomiska miały pozacierane okładki i były często pogryzmolone tak, że mieliśmy trudności z odczytaniem ich. Gdy skończyliśmy, na zewnątrz było już od dłuższego czasu ciemno, a lochy coraz bardziej się wychładzały. 
- W sumie, on powiedział, że mamy nie korzystać z różdżek, a nie magii - zastanowiła się Dav. Uniosłem pytająco brew, ale szybko zrozumiałem o co jej chodzi.
- Tergeo - wyciągnąłem dłoń w stronę kociołka. Odpadła z niego niewielka plamka rdzy.
- Chłoszczyśc - garnek dziewczyny niemal cały się wyczyścił. Spojrzała na mnie triumfalnie. 
- Mówiłem ci już, że sprzątanie to domena kobiet - przewróciłem oczami.
- Ehe, po prostu beznadziejny z ciebie czarodziej - mrugnęła jednym okiem. 
- Ehe, tak sobie wmawiaj - włożyłem ręce do kieszeni. 
- Ehe, ehe.
- Ehe. 
Była irytująca, ale w taki... Pozytywny sposób? Jak można powiedzieć, że nie przeszkadza ci, że ktoś cię drażni? 
- Może uratujesz swój honor i umyjesz podłogę? - zaproponowała. 
- Nie muszę niczego ratować, Aguamenti! - trochę zbyt duża fala wody zalała podłogę, i teraz staliśmy w niej po kostki. - Ups. 
- I co teraz? - jęknęła. - Jezu, jakim cudem zdałeś SUM'y?
- Miałem P z zaklęć. Po prostu mam gorszy dzień, dobra? - westchnąłem.
- Jakoś nie chce mi się w to wierzyć - mruknęła z wyrzutem.
- Och, zamknij gębę - przewróciłem oczami - glacius.
Posadzka pokryła się lodową powłoką, przypominając lodowisko. 
- Żartujesz sobie? Nie możemy tego tak zostawić!
- Czemu? - nie mogłem się powstrzymać i zacząłem się ślizgać na butach. Podjechałem do okna po różdżki, rzuciłem przedmiotem dziewczyny w jej stronę, spadła zaraz przed nią. 
- Połamiesz ją, idioto! - krzyknęła ze złością i pochyliła się, by ją podnieść. Właśnie w tym momencie pojawiłem się obok niej i podciąłem jej nogi, upadła na lód na tyłek, a ja zacząłem uciekać.
- Koszmarnych, Davenport! - zawołałem na pożegnanie i pomachałem jej z drzwi. 

Willow?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Neva Bajkowe Szablony